13 września br. to kolejny dzień przeglądu filmów Tony’ego Gatlifa w Muranowie. Liczni widzowie zebrali się, aby obejrzeć dwa dzieła francuskiego reżysera – historię małego włóczęgi „Mondo” oraz „Gadjo Dilo”, film który odniósł ogromny sukces we Francji i zagranicą.
„Mondo” (Francja, 1996) powstał na podstawie powieści Jean-Marie G. Le Clezio. Jest to historia osieroconego chłopca, który pewnego dnia, nie wiadomo skąd, przybywa do Nicei. Nie ma nic oprócz szczerego uśmiechu, którym zjednuje sobie ludzi. Przemierza ulice miasta, zapoznaje się z jego mieszkańcami. Nie prześladuje go nikt, z wyjątkiem policji (anarchistyczny akcent Gatlifa). Z czasem zdobywa przyjaciół: wędkarz uczy go pisać, uliczny żebrak pokazuje mu swoje gołębie, starsza pani otwiera przed nim swój dom i ogród, opiekuje się Mondo w czasie choroby. Ludzie w filmie Gatlifa są dobrzy i mądrzy, emanują wewnętrznym pięknem. Przyroda jest przychylana małemu włóczędze – chronią go drzewa, jaskinie, trawa i kwiaty są dla niego posłaniem, morze wyrzuca chłopcu pomarańcze. Niestety, Mondo trafia do placówki wychowawczej, gdyż tak każe system. Ponieważ jest duchem wolnym, dla którego jedynym dachem jest niebo, ucieka z Niecei, która po jego odejściu nie jest już tak pełna słońca, jak wcześniej.
Chłopiec mimo że nic nie miał, potrafił się dzielić – swoją obecnością, życzliwością, chlebem, który dostał, owocami, które znalazł. Nigdy nie kradł. Był niewinny, i nie chciał tej niewinności utracić, patrzył na świat oczami dziecka, i chciał, żeby się to nie zmieniło. Marzył o dalekich podróżach i prawdziwej rodzinie.
Oglądając film Gatlifa, można odnieść wrażenie, że po części opiera się on na wspomnieniach ze swojego dzieciństwa, reżyser również przez jakiś czas wychowywał się na ulicy. Rzeczywistość była jednak o wiele bardziej okrutna, niż świat przedstawiony w filmie. Być może „Mondo” jest rodzajem autoterapii, a może po prostu Gatlif przekazuje nam uniwersalna mądrość „bądźcie jak dzieci”.
Film mądry i ciepły, wart obejrzenia.
“Gadjo Dilo” (Francja, Rumunia, 1997) to historia ‘gadjo’, w języku Romów ‘obcego’.
Młody Paryżanin Stephane przybywa do Rumunii w poszukiwaniu tajemniczej pieśniarki, Nory Luki, której muzyki słuchał jego zmarły ojciec. Spotyka Cygana, Izydora, który zaprasza go do swojego domu. W ten sposób Stephane trafia do wioski Romów, gdzie poznaje obyczaje i kulturę jej mieszkańców, uczy się surowego i prostego życia, a także znajduje miłość.
Fabułę „Gadjo Dilo” reżyser oparł na historii swojego przyjaciela, muzykologa, który w poszukiwaniu ludowego muzyka, z dnia na dzień opuścił Paryż, wyjechał do Egiptu, gdzie poznał cygańską rodzinę i zamieszkał z nią na wiele lat.
Jednak o sukcesie filmu nie zadecydowała jedynie historia, lecz również aktorzy, miejsce akcji i muzyka. Na odtwórczynię głównej roli kobiecej Gatlif wybrał Ronę Hartner, która kapitalnie wcieliła się w postać Sabiny, Cyganki – odmieńca. Jej temperament, uroda, żywiołowość sprawiają, że wydaje się ona prawdziwą Cyganką, tymczasem jest to profesjonalna aktorka, grająca w Bukareszcie role szekspirowskie na zmianę z brechtowskimi. Podczas spotkania w Muranowie, reżyser opowiadał jak doszło do zaangażowania Hartner. Otóż, gdy aktorka przyszła na casting, wszyscy Gatlifa przed nią ostrzegali: mówili, że ma trudny charakter, że nie da się z nią normalnie pracować. Okazało się, że Hartner dokładnie wie, czego chce; po krótkim przedstawieniu się, wskoczyła na stół, zaczęła tańczyć i śpiewać, i była w tym tak przekonująca, autentyczna, żywiołowa, że reżyser nie mógł jej odmówić. Rona nie jest Cyganką, ale ma skomplikowane żydowsko-niemiecko-grecko-ormiańskie korzenie, anarchistyczno-punkowe poglądy i, jak powiedział sam Gatlif, temperament dokładnie taki, jak grana przez nią bohaterka.
Młody aktor Romain Duris z pochodzenia Paryżanin, również w pełni sprawdził się w swojej roli sympatycznego ‘gadjo’. Jego współpraca z Gatlifem układała się do tego stopnia pomyślnie, że zagrał jeszcze w dwóch jego filmach, w tym, w wielokrotnie nagradzanym „Exils”.
Hartner i Duris to jedyni aktorzy w filmie. Wszyscy pozostali to mieszkańcy oddalonej o 60 kilometrów od Bukaresztu cygańskiej wioski Balteni. Jej przywódca, Izydor, grał więc samego siebie, podobnie jak jego ziomkowie. Scenariusz zatem często pisało życie.
W efekcie powstał film wieloznaczny, synkretyczny gatunkowo. Jest to bowiem zarówno historia miłosna, film o wymowie społecznej (problem odrzucenia Cyganów przez Rumunów), dokument o życiu romskiej społeczności, jak i utwór o inicjacji, odnajdywaniu siebie. Główny bohater przybywa do Rumunii w poszukiwaniu pieśniarki, której głos zna z kaset, jednak naprawdę odbywa podróż w poszukiwaniu siebie i swojego miejsca na ziemi.
„Gadjo Dilo” to film szczery, chwilami wzruszający, przeplatany humorem, piękną muzyką, dający chęć życia, uczący prawdziwej wolności. Moim zdaniem lektura obowiązkowa.
aga kozyra
Komentarze