07.12.09, 22:11
Byliśmy chętniej oglądani niż Wildstein - rozmowa z Markiem Horodniczym
Czy pierwszy numer pisma apokaliptycznego "44/Czterdzieści i Cztery" był zarazem ostatnim wydaniem tego tytułu? Jakie są kulisy zdjęcia z anteny programu "Koniec końców"? Co o obchodzącym właśnie swoje pierwsze urodziny portalu Fronda.pl sądzi niegdysiejszy redaktor naczelny "Frondy"? O tym wszystkim w rozmowie portalu MediaFM.net z Markiem Horodniczym.
Czy pierwszy numer pisma apokaliptycznego "44/Czterdzieści i Cztery" był zarazem ostatnim wydaniem tego tytułu? Jakie są kulisy zdjęcia z anteny programu "Koniec końców"? Co o obchodzącym właśnie swoje pierwsze urodziny portalu Fronda.pl sądzi niegdysiejszy redaktor naczelny "Frondy"? O tym wszystkim w rozmowie portalu MediaFM.net z Markiem Horodniczym.
Mateusz Sienkiewicz: Niemal rok temu informowaliśmy o powstaniu nowego pisma „44/ Czterdzieści i Cztery”, który z założenia miał być kwartalnikiem. Tymczasem do dnia dzisiejszego ukazał się tylko jeden numer „Czwórek”. Czy to znaczy, że inicjatywa upadła?
Marek Horodniczy: To nie jest tak, że przerwaliśmy prace nad pismem. Na naszej stronie internetowej (44.org.pl), która aktualizowana jest co średnio co 2 dni pojawiają się informacje na temat tego, co dzieje się wokół środowiska „Czwórek”. A przyznać trzeba, że dzieje się niemało. Oczywiście na razie nie możemy pokazać tego, co się dzieje w samym piśmie, nad czym bardzo ubolewam.
MS: Więc coś się jednak dzieje?
MH: Ależ oczywiście! Numer jest składany od dłuższego czasu. To że trwa to tak długo jest konsekwencją faktu, że mamy do czynienia raczej z pracą artystyczną niż z typowym składem prasowym. W tak zwanym między-czasie pojawił się projekt programu telewizyjnego „Koniec końców”, w którym brała udział spora część redakcji „Czwórek”. Inną sprawą jest to, że pismo nie jest przedsięwzięciem nastawionym na zyski, a raczej "pisanym owocem" redakcyjnych debat i intelektualnych kłótni rozciągniętych w czasie. W formie woluminu ukazuje się wtedy, kiedy dojrzeje. Dlatego z jednej strony nie spieszymy się zbytnio, a z drugiej - naturalnie - nie chcemy wystawiać na próbę cierpliwości naszych czytelników.
MS: Skoro trwa skład, to znaczy, że są już materiały. Może Pan zdradzić jakieś szczegóły co do zawartości drugiego numeru „44/ Czterdzieści i Cztery”?
MH: W piśmie czytelnicy znajdą np. ankietę apokaliptyczną z wypowiedziami m.in. Tomasza Gabisia, Rafała Smoczyńskiego czy Zbigniewa Mikołejki. W tej chwili mogę też zdradzić, że w drugim numerze znajdzie się kolejna już galeria artysty „młodego pokolenia” (a właściwie w tym przypadku „średniego pokolenia”), a także antologia "44 wiersze" zawierająca wiersze religijne wybranych, młodych poetów. Z premedytacją mówię o poezji religijnej, trochę na przekór kolegom ze środowiska KP / Ha!Art, dla których określenie "poezja religijna" bywa wręcz inwektywą. Nowy numer będzie obszerniejszy niż ten, który ukazał się niemal rok temu i - w związku z ogromnym zaineresowaniem czytelników - ukaże się w zwiększonym nakładzie.
MS: Przypomnijmy, że pierwszy numer rozszedł się całkowicie…
MH: W tej chwili spotykam się z pytaniami, czy można gdziekolwiek kupić pierwszy numer „Czwórek”, nawet za dużo większe pieniądze, niż wtedy, gdy ukazał się na rynku. Planujemy coś z tym faktem, ale na razie nie chcemy zdradzać szczegółów. Ze wstydem muszę się przyznać, że dochodziło do takich kuriozalnych sytuacji, że jeździliśmy na promocje bez egzemlarzy pisma, bo wszystkie zostały wyprzedane.
MS: Kiedy możemy liczyć, że nr 2 ukaże się w sprzedaży?
MH: W tej chwili wszystko powoli finalizujemy. Jest szansa, że numer drugi ukaże się jeszcze w tym roku. Najdalej na początku 2010. Jednak nie mogę niczego obiecywać, gdyż wszystko zależy od rozwiązań logistycznych, jakkolwiek dziwnie by to brzmiało w odniesieniu do tak małego przedsięwzięcia. Kiedy zakładaliśmy pismo, przyjęliśmy zasadę, że nie będziemy mieli wydawcy zewnętrznego, który będzie od nas czegokolwiek wymagał, tak więc wszystko w naszych rękach.
MS: A później?
MH: W przyszłym roku chcemy wydać przynajmniej dwa numery, ale są to na razie plany, a nie twarde konkrety. Pewne jest to, że zbieramy materiały do numeru trzeciego i jest już ich sporo. Uważamy, że należy robić rzeczy ważne, idące pod prąd. Zależy nam na tym, żeby ta propozycja intelektualna którą serwujemy była najwyższej jakości. Publicystyka (objętości 5-15 000 znaków) ma swoje miejsce w sieci, w dziennikach, tygodnikach. W takich pismach jak „44/ Czterdzieści i Cztery” powinna być publikowana refleksja na najwyższym poziomie, najczęściej w formie obszernych esejów i tekstów krytycznych. Nasze sito merytoryczne jest bardzo gęste – wszystkie teksty są przez większość redaktorów "Czwórek" oceniane. Robimy tak również z naszymi własnymi artykułami.
MS: Mówiąc o „Końcu końców” wspomniał Pan, że „brała w nim udział spora część redakcji „Czwórek””. Dlaczego użył Pan czasu przeszłego? Czy to już koniec projektu?
MH: Mówię o nim w czasie przeszłym, gdyż program został zdjęty z anteny. TVP powołała się na niższą od spodziewanej oglądalność. Tymczasem nasza oglądalność wahała się średnio około 8-9% udziału ogółu publiczności. Cała telewizja od dawien dawna wie, że przy ambitnym programie publicystycznym, bez wsparcia promocyjnego wyższa oglądalność jest nie do osiągnięcia, zwłaszcza, że konkurowaliśmy z „Panoramą” i komercyjnymi "hitami" w Polsacie i TVNie. Bardzo dobrze było, kiedy nasz program emitowany był bezpośrednio po „Sprawie dla reportera”- te dwa programy łączyła podobna widownia. Natomiast później wstawiono przed „Końcem końców” serial „Lost”. Niestety nasze programy nie były reklamowane w zwiastunach, co w dużej mierze przyczyniło się do wyników oglądalności. Pomimo braku reklamy, jeśli chodzi o oglądalność, widoczna była tendencja wzrostowa. Najlepszy wynik, jaki osiągnęliśmy to 830 000 widzów (tj. ok. 12% udziału publiczności). Co ciekawe, program Bronisława Wildsteina (który na szczęście dalej będzie emitowany), mający zapewnioną solidną promocję w ramówce, w chwili, kiedy emitowano jeszcze „Koniec końców”, gromadził widownię mniejszą średnio o jakieś 30 000 widzów niż "Koniec Końców". Dla mnie jest to wyraźny dowód, że nie chodziło o oglądalność, ale o inne powody. Jakie? Dziś tylko możemy bawić się w przypuszczenia. Zobaczymy co w czwartkowe wieczory będzie emitowane w miejsce "Końca Końców". To pewnie będzie jakaś podpowiedź.
MS: Jak oceniłby Pan te 10 programów, które pojawiły się na antenie TVP1?
MH: Z programów, które zrealizowaliśmy jesteśmy zadowoleni, ale nie oznacza to, że nie mamy do nich krytycznego stosunku. Odzew społeczny był ciepły, podobnie było z recenzjami. Oczywiście pojawiło się też sporo głosów krytycznych, za które dziękujemy. Krzysztof Kłopotowski, który gościł w naszym programie napisał do nas list, w którym uznał, że „KK” spełnia w 100-procentach kryteria programu misyjnego. Przyznał też, że program jest bardzo ciekawie robiony od strony formalnej. Nie ukrywam, że cieszę się z jego zdania, gdyż jest on fachowcem w dziedzinie telewizji. Pomimo bardzo ciepłych recenzji, porównań do „Sondy”, realizacja „Końca końców” została wstrzymana.
MS: To znaczy, że znikacie z ekranów telewizyjnych na dobre?
MH: Będziemy składali wnioski na kolejne programy. A nóż ktoś się nimi zainteresuje?
MS: Więc może TVP Kultura?
MS: Z TVP Kultura mam bardzo miłe wspomnienia. Kilka lat temu prowadziłem tam "Studio Kultura". Współpraca z Krzysztofem Koehlerem należała do przyjemności.
MS: Może na koniec naszej rozmowy sięgnijmy do Internetu. Kilka dni temu portal Fronda.pl obchodził swoje pierwsze urodziny. Jak tę inicjatywę ocenia były redaktor naczelny „Frondy”?
MH: Jest mi niezręcznie wydawać takie opinie. Ale niech tam! Portal rozwija się bardzo dynamicznie, czego młodszym kolegom pragnę szczerze pogratulować. Jednak portal i pismo to dwie różne materie. Ja ze stroną www „Frondy” w obecnym kształcie nie miałem wiele wspólnego, raczej zajmowałem się pismem i książkami. Jeśli jednak mam się wypowiadać o portalu, to muszę powiedzieć, że wyraźnie poszedł on na "wojnę aksjologiczną". To taki bardzo amerykański, trochę "protestancki" styl: spektakularna walka cywilizacji życia i śmierci. Dla wielu przeciwników strony jej wadą jest właśnie to nieustanne podkreślanie wojny cywilizacyjnej przy jednoczesnym braku tematycznej różnorodności. Doceniając ich działania, sukcesy, widzę, że to nie jest już ta „Fronda”, którą robiliśmy w czasach, kiedy byłem jej redaktorem naczelnym. Czemu zresztą trudno się dziwić! Mam też wrażenie, że obecność Frondy w sferze opinii publicznej związana jest dziś bardziej z portalem, niż z pismem.
MS: Nie stanowicie względem siebie przeciwnych obozów („Fronda” i „44/ Czterdzieści i Cztery”)?
MH: Mimo naszego rozstania kibicuję kolegom z „Frondy”. Zgadzam się też z dużą częścią ich akcji społecznych (jak np. list w sprawie ks. Gancarczyka, którego byłem jednym z sygnatariuszy). Nie ma między nami waśni. Oni robią swoje – wybrali drogę, którą my - ze starą redakcją Frondy - byśmy nie poszli. Zresztą - historia trochę przyznaje nam rację. Od początku byliśmy np. przeciwni wydawaniu pisma „First Things” przez „Frondę”. Efekt jest taki, że polska edycja FT upadła po wydaniu kilku numerów. Kiedy przeglądałem ostatnią „Frondę”, zauważyłem, że prym wiodą tam teksty krótsze, mniej skomplikowane i zniuansowane (w przeciwieństwie do tego, co działo się, kiedy redagował ją tandem Grzegorz Górny / Rafał Smoczyński czy za czasów przygotowywania jej przez obecną ekipę "Czwórek"). Nowa „Fronda” przypomina mi bardzo „Niezależną Gazetę Polską / Nowe Państwo”. Pytanie, czy jest to zaleta czy wada, pozostaje otwarte.
Przeciwnym obozem - w znaczeniu: pobudzającym do polemiki czy merytorycznej dyskusji - jest dla nas raczej „Kronos” redagowany przez Wawrzyńca Rymkiewicza. Jak twierdzi Nikodem Bończa Tomaszewski, ciekawą rzeczą może być konfrontacja między przedstawioną przez Rafała Tichego i Łukasza Łangowskiego, "Czwórkową" koncepcją neomesjanistyczną a Kronosową próbą analizowania filozofii niemieckiej w kontekście jej wpływu na historię i filozofię XIX i XX-wiecznej Polski.
MS: Dziękuję bardzo za rozmowę.
Komentarze